Często pytacie nas dlaczego wolimy mieszkać w Polsce i jak się tutaj Fidelowi podoba. Łatwiej jest być obcokrajowcem w Polsce niż na Kubie. I to mimo całej tej antyimigracyjnej atmosfery jaka panuje teraz w Polsce. Kuba jest bardzo przyjazna obcokrajowcom, ale tylko tym którzy przyjeżdżają na chwilę. Ci którzy zostają na dłużej albo mają szczęście i pieniądze ( i na przykład kilka pokoi na wynajem) albo na Kubie klepią tę samą biedę co Kubańczycy. Bo niestety, na ten moment tylko turystyka przynosi dochody. Będąc na Kubie nie mogę pracować. Pracować legalnie dodajmy. Nie mam jeszcze stałego pobytu na Kubie bo to a) drogi b) długi proces. Dopóki jesteśmy dłużej w Polsce, na Kubie przebywam na wizie rodzinnej (maksymalnie 6 miesięcy), którą muszę przedłużać i opłacać co miesiąc w lokalnym biurze imigracyjnym. Dodatkowy koszt takiej wizy to 40CUC za pierwszym razem i 25CUC za każdy kolejny miesiąc.
Kiedy wynajmowaliśmy z Fidelem żółty domek kilka lat temu, wszyscy byli mega zdziwieni, że wydajemy aż 40 CUC na taki luksus. Ot przyjechała Yuma i wprowadza nowe zwyczaje. Na Kubie mało kto może sobie pozwolić na takie życie z różnych względów. Po pierwsze brakuje mieszkań. Każdy wolny pokoik, szczególnie w turystycznym miejscu zostanie przerobiony dla turystów. Jeśli można zarobić 25 CUC dziennie to po cholerę wynajmować miejscowym. Budowa trwa wieki więc zostaje mieszkanie w domu. Na kupie. Nikomu to specjalnie nie przeszkadza a sprawę intymności załatwiają hotele na godziny, które co prawda lata świetności mają już za sobą, ale wracają powoli do łask.
Mimo, że brat Fidela mieszka w Stanach, a sam Fidel pochodzi z Viañales (gdzie mogłoby się wydawać, że ilość jineteros jest wprost proporcjonalna do liczby turystów), jestem jedyną Yumą w rodzinie. W związku z tym rodzina Fidela obchodzi się ze mną jak z jajkiem. Za każdym razem kiedy mieszkamy na Kubie sytuacja wygląda podobnie. Kubańskie kobiety gotują, piorą, sprzątają, ganiają za zwierzętami powtarzając “Magda, ty sobie usiądź”, “Magda, wy Europejki nie jesteście przyzwyczajone do takich robót, my się tym zajmiemy” i nie przyjmując mojej pomocy. I na nic zdają się moje protesty i tłumaczenia, że przecież ja też jestem z małego miasteczka. O pozwolenie na pomoc przy praniu moich brudnych gaci, muszę się prosić. Na szczęście już mniej niż za pierwszym razem.
Na Kubie przerażają mnie ceny. Ceny, które w ogóle nie odpowiadają zarobkom na wyspie. Są oczywiście sklepy dla Kubańczyków z cenami w pesos ale w naszym Viñales jest ich dosłownie kilka i zazwyczaj mają słaby asortyment. Poza tym co jest wkurzające, ceny dla turystów są windowane. Nie wiem ile razy czekałam za rogiem, kiedy Fidel szukał dla nas transportu. Żeby wynegocjować normalne ceny musiałam stać z boku. Dopiero kiedy umowa była już zawarta pojawiałam się przy aucie przy lamencie kierowcy “asere, me embarcaste. estás con turista” tłum. “stary załatwiłeś mnie, jesteś z turystką”. Nie mówiąc już o tej starej, wieloletniej, nie działającej lodówce za którą zapłaciliśmy “tylko” 320 CUC. Gdybym pojawiła się pomiędzy pewnie byłoby drożej. Winni tutaj są sami Kubańczycy, którzy moim zdaniem przesadzają z cenami i nie zadowalają się małym zyskiem. Szczególnie gdy na horyzoncie pojawia się Yuma, która według niektórych jest kopalnią złota.
Na Kubie, jako Polkę dobija mnie też niemoc Kubańczyków. Narzekają, że owoce i warzywa są drogie ale prawie nikt nie ma przydomowego ogródka (mówię tutaj o kubańskiej wsi). Kiedy wpadłam na taki pomysł od razu mnie wyśmiano. Wszyscy powtarzali mi, że w tej ziemi nic nie urośnie (ziemia na tyle żyzna, że rodzi tytoń), że zwierzęta zjedzą wszystkie nasiona. Ogólnie na wszystko mieli wymówkę. Pewnego razu przyjechałam przygotowana na nie wszystkie. Przywiozłam nasiona. Przywiozłam siatkę na ogrodzenie. Wtedy śmiali się ze mnie, że sadzę nasionka w złym kierunku. Paranoja. Ale ja postawiłam sobie za punkt honoru, żeby ten ogródek zrobić. I zrobiłam. I wszystko urosło. Ale tak szybko jak wyjechałam zapał się skończył.
Kubańczycy chyba za długo żyją w obecnym ustroju i nauczyli się, że nic się nie da zrobić i jedynym wyjściem jest wyjazd. I tam ich się chce. Tam potrafią się zmusić do wszystkiego. Szkoda.
Jak jeszcze żyje się Polce na Kubie? Lepiej niż Kubańczykom. Lepiej żyje się też całej rodzinie. Mimo, że mieszkamy w domu bez bieżącej wody (nowy dom wciąż jest w budowie) to zawsze mam komfort w postaci konta bankowego i możliwości powrotu. Wiem, że kiedy dopadnie mnie frustracja i zatęsknię za Europejskim stylem życia to mogę wsiąść w pierwszy samolot i wyjechać. Tego komfortu nie mają zwyczajni Kubańczycy. Nie wszyscy też mogą sobie pozwolić na bieg do sklepu na hasło “a TRD entró pollo!” (tłum. ” w sklepie TRD pojawił się kurczak”) bo nie wszyscy mają te parę dolarów by to mięso, które rozejdzie się jak świeże bułeczki, kupić. My nigdy tego problemu nie mamy. Dlatego żaden obcokrajowiec (oprócz pokolenia, które wyjechało tam w latach 60 – 80 tych) nigdy nie zrozumie w 100% jak to jest naprawdę żyć na Kubie na kubańskich zasadach. I nie wiem czy jest czego żałować.